 Niezmącone nawet najmniejszym powiewem wody Zatoki Kotorskiej lśniły, odbijając światło księżyca jak lustro. Odnieść można by było wrażenie, że nieboskłon usiany gwiazdami znajduje się zarówno tam w górze, jak i na Ziemi. Ten idylliczny obrazek zakłóciła ciemna sylwetka okrętu podwodnego. Dziób przy szybkości marszowej podnosił przed sobą falę, odbicia gwiazd zaczynały tańczyć, a za rufą pozostawał długi ślad, przymglony oparami spalin. Od skał okalających zatokę echem powracało dudnienie nieregularnie pracującego diesla. U 15 pod dowództwem kapitana Franza Rzemenowsky`ego von Trautenegg wracał do bazy w Cattaro.
Niezmącone nawet najmniejszym powiewem wody Zatoki Kotorskiej lśniły, odbijając światło księżyca jak lustro. Odnieść można by było wrażenie, że nieboskłon usiany gwiazdami znajduje się zarówno tam w górze, jak i na Ziemi. Ten idylliczny obrazek zakłóciła ciemna sylwetka okrętu podwodnego. Dziób przy szybkości marszowej podnosił przed sobą falę, odbicia gwiazd zaczynały tańczyć, a za rufą pozostawał długi ślad, przymglony oparami spalin. Od skał okalających zatokę echem powracało dudnienie nieregularnie pracującego diesla. U 15 pod dowództwem kapitana Franza Rzemenowsky`ego von Trautenegg wracał do bazy w Cattaro.
 
Po raz kolejny patrol uległ skróceniu na skutek awarii zaworu ciśnieniowego. Wcześniej również okręt ten prześladował pech. Gdy w na początku stycznia 1916 roku opuścił zatokę, to jeszcze tego samego dnia musiał zawrócić. Dwa dni później wyruszył w kolejną wyprawę, celem miały być albańskie wody przybrzeżne, ale i tym razem przyszło mu szybko skierować się na powrót do bazy. Przyczyna leżała w niskiej jakości paliwa i smarów, w które był zaopatrzony. Ale oprócz kłopotów zdarzały się momenty świadczące o niebywałym szczęściu. Pewnego dnia, na wysokości Durazzo, gdy ładowano na powierzchni akumulatory, załoga z przerażeniem dostrzegła ślad torpedy nieuchronnie zbliżającej się prosto w środek kadłuba. Zagłada wydawała się być nie do uniknięcia, jednak pocisk otarł się jedynie o burty nie eksplodując, po czym przeszedł pod stępką i popłynął dalej.
Witold Gruszecki obsługujący maszynę krążył wokół diesla z oliwiarką w ręku. Nie ukrywał radości z przerwy w rejsie, liczył godziny, po których znów znajdzie się na suchym lądzie. Spodziewał się, że naprawa felernego zaworu zajmie kilka dni, a na ten czas załoga dostanie wolne. Miał tutaj dwójkę przyjaciół. Jeden był Czechem, nazywał się Honza Pospišil, drugi to Chorwat o imieniu Ivo. Razem tworzyli grupkę, którą na pokładzie nazywano „słowiańskie koło”. Podobieństwo języków ułatwiało im komunikację, czasem jednak zdarzały się wpadki. Witold nie był specjalnie bystry i bez przerwy coś gubił. Nie mógł zrozumieć dlaczego Czech zaśmiewał się gdy informował go, że właśnie czegoś szuka. Nieporozumienie z Chorwatem wywoływało powiedzenie „prawo”, ten nie pojmował dlaczego Witold skręca, zamiast iść prosto. Ale to były drobiazgi. Panowie trzymali się razem i razem podczas przerw w patrolach spędzali czas na lądzie. Dzięki znajomościom jakie Ivo zawarł z tutejszą ludnością zawsze mieli do dyspozycji niewielką łódkę zaopatrzoną w sieci. Teraz też planowali rybacką wyprawę, by złowić trochę ryb. 
 
Cała trójka bez nadmiernej sympatii traktowała Austriaków. Los Austro-Węgier był im raczej obojętny, niepowodzenia na froncie i na morzu kwitowali wierszykiem, którego nauczył ich Witold i który znakomicie pomagał utrzymać rytm przy wiosłowaniu. Gdy wyruszali na połów, po wodzie płynęły słowa – Pod Ulm, pod Ulm, pod Austerlitz, dostaliśmy w dupę, nie gadaliśmy nic, bo my Austriacy taki zwyczaj mamy, że gdy w dupę bierzemy to nic nie gadamy. 
 
Trudno powiedzieć, czy te recytacje miały wpływ na to, ile ryb wpadło w sieci, ale trzeba przyznać, że praktycznie zawsze znalazło się tam co najmniej kilka sporych brancinów, które później Ivo ze znaczną wprawą smażył na ruszcie.
| Brancin na žaru Brancina, znanego także pod nazwą okoń morski lub labraks, należy sprawić pozbawiając wnętrzności i skrzeli – te ostatnie dlatego, że podczas smażenia, pieczenia czy też gotowania gorzknieją i to może mieć wpływ na smak mięsa. Skórę pozbawiamy łusek. Zmiażdżony czosnek rozcieramy z solą, rozmaryn – sporą ilość – drobno siekamy, wszystko mieszamy z oliwą i sokiem z cytryny. Taką miksturą smarujemy rybę zarówno od zewnątrz jak i wewnątrz. Do środka wkładamy całą gałązkę rozmarynu i plasterek cytryny. Odstawiamy na około godzinę, w chłodne miejsce, by ryba się zamarynowała. Po tym czasie kładziemy na rozgrzanym ruszcie, gdy skóra już mocno się zrumieni, odwracamy i kontynuujemy grillowanie cały czas smarując skórę ryby pozostałą marynatą. Niezbędnym dodatkiem do upieczonej ryby jest białe wytrawne wino, a także grillowane pomidory, papryki i cukinie. |